Włącz mi emocje...


Włącz mi emocje - miałam ochotę krzyczeć niedawno. Tak wiem, że w psychologii nie ma takiego terminu, istnieje zagadnienie dotyczące tłumienia emocji. Bywa groźne. Jest też coś takiego jak obojętność, apatia. 


Jednak jak mówisz wyłączyłam emocje - brzmi ciekawiej. To zaczęło się jakiś czas temu, kiedy nadmiar negatywnych emocji się skumulował. Nie było nikogo kto by mnie zrozumiał. A ja z dnia na dzień coraz mniej czułam. Nic nie miało znaczenia. Nawet rzeczy, które miały przynosić radość przestały.  

Byłam, istniałam - ba nawet całkiem nieźle funkcjonowałam. Nie czułam niczego, ani złości, ani szczęścia czy smutku. Wszystko było wyblakłe, bez smaku... Mechanizm obronny zadziałał tak mocno, że przez długi czas nic nie było wstanie przebić muru. Nie chciałam czuć. Było mi całkiem dobrze z tym, że wszystko jest mi obojętne. Żadne słowa i czyny nie mogły już mnie zaboleć - ucieszyć też nie mogły. Nie to nie znaczy w ogóle, że stałam się silniejsza czy bardziej odważna. Wręcz przeciwnie, niczego nie chciałam. Najlepiej by mi było gdybym wtedy stała się niewidoczna. W jakimś stopniu tak było. Nie zależało mi na tym jak wyglądam... Nie interesowało mnie nic. Nawet muzyka stała mi się obojętna. Nie dostarczała emocji, bo nie byłam wstanie ich odczuwać. Smutne piosenki nie wydawały się smutne, te radosne już całkiem były bez wyrazu... A moja dusza składa się z muzyki, a muzyka to emocje... 


Wtedy już nie było zabawne. Pomyślałam, że mnie wszystko omija. A ja żyję jakby z boku. Jestem widzem. Chciałam uczestniczyć. I tu zaczął się problem, bo jak znowu coś poczuć? Emocje się wyłączyły - nie było przycisku "on"...  To co się stało nie wydarzyło się jednej nocy. Więc w jedną noc nie można było tego naprawić. Poległam. Im mocniej chciałam tym bardziej nic z tego nie wychodziło. Na całe szczęście gdzieś reszta zdrowego rozsądku broniła mnie przed robieniem rzeczy, które mógłby się skończyć tragicznie. Chciałam skrajnych emocji, jednak nie miałam odwagi by po nie sięgnąć. Wiedziałam, że mogę wpaść w kłopoty - znam siebie. Stan ten trwał długo. Niewiele mam wspomnień, bo nic nie było warte uwagi. Dlatego mam poczucie jakiejś pustki. A raczej straty... Przestałam wtedy pisać... Nawet ludzie, którzy byli dla mnie ważni nie widzieli, bo jak powiedzieć komuś bliskiemu, że nie odczuwasz przy nim radości? 


Pamiętam moment, w którym znowu poczułam... Było to dziwne doświadczenie. Niespodziewane i nagłe. Nie żeby grom z jasnego nieba mnie trafił. Ale tego dnia coś poczułam. Musicie wybaczyć, że nie opowiem co czy kto wywołał u mnie emocje. Zostawię to dla siebie. Liczy się to, że znowu emocje zrobiły się ważne. Nie było to silne, a może nad wyraz mocne to było. I wtedy się coś zmieniło. Poczułam chęć do życia, doświadczania. Przestałam się opierać. Czułam radość, szczęście byłam gotowa nawet na smutek.


Po tej sytuacji, potrafię radzić sobie z emocjami. Chociaż wciąż ciągnie mnie do tych skrajnych. Dalej jestem krucha, ale zdałam sobie sprawę, że stałam się też odważniejsza, wciąż bywam niepewna siebie. W końcu zrozumiałam, że nie tylko ważne są emocje innych. Muszę pamiętać o sobie. Nauczyłam się, że ucieczka to najgorsza z możliwych opcji. 


Dzisiaj czuje i mam się dobrze. Chociaż już usłyszałam, że dzieje się ze mną coś dziwnego, bo robię jakieś rzeczy z włosami. Gdzie byliście wcześniej?

Spokojnie, jest dobrze! Zaczynam żyć naprawdę. Wyszłam z bezsensu. Znowu cieszy mnie muzyka, wróciłam do pisania. Wracam do formy, odzyskuje dawną wagę. W końcu przestałam tylko patrzeć. Wzięłam się w garść i robię to o czym do tej pory jedynie myślałam. Spędzam czas z ludźmi, którzy dają mi radość i akceptują. I cieszę się, że martwią się o mnie- chociaż już nie trzeba - miejmy nadzieję, że tak zostanie. Nic innego nam nie zostało. Więc jakby co to wciąż ja to ja. Dalej jestem tą samą dziewczyną tylko mniej nieszczęśliwa, mniej krytyczna i trochę odmienioną.


Dlatego pamiętajcie, że wywoływanie emocji w innych jest ważne, dbajcie by były dobre.





Komentarze

Popularne posty