Toksyczna relacja



Ostatnio chodzę uśmiechnięta, nucę pod nosem. Koleżanki pomyślały, że się zakochałam i tak zrodził się pomysł by podzielić się tą historią. Nie, to nie miłości, chociaż trochę tak. Pokochałam siebie, o tym pisałam w ostatnim poście, dzisiaj o jednej z konsekwencji tego.  Moje poczucie szczęścia wynika z tego, że uwolniłam się od toksycznej relacji - tak mi się wydaje. Znaczy, że toksyczna była tego jestem pewna, a wydaje mi się, że w końcu nabrałam dystansu. Dlatego opowiem o tym jak przejrzałam na oczy. Jak ignorowałam wszystkie czerwone flagi... Jak przyjęłam ochłapy i czułam się winna. 


Kiedy moja wartość siebie równa była zeru wdałam się w relacje. Typ mi imponował, inspirował mnie, nie zauważałam jak strasznie przez niego zacząłem zatracać siebie. Zanim jednak to odkryłam to myślałam, że nadajemy na tych samych falach, że jesteśmy dla siebie stworzeni. My to takie bratnie dusze. 
Dźwięk powiadomienia wiadomości sprawiał, że serce biło szybciej. A uśmiech do telefonu nie znikał - to wszystko poza odrobiną uwagi co dostałam. Wtedy to wystarczyło, przecież na nic więcej nie zasługuje. Nie widziałam, że to ochłap. Takie minimum w relacji. Nie spałam po nocach by nie przegapić wiadomości gdyby akurat mu było źle i potrzebowałby pogadać. Telefon zawsze naładowany, wiecznie sprawdzanie czy jest zasięg, odświeżanie strony czy przypadkiem nie napisał... Moje myśli - on. Może potrzebuje pomocy, może coś się stało, kiedy napisze i czy w ogóle napisze? Czemu nie pisałam pierwsza - nie było sensu. Zostawałam albo na niedczytanym albo odczytał (pewnie przypadkiem) i nie odpisywał - nigdy! To czerwona flaga z kosmosu widoczna. Ja niewidziałam, a może nie chciałam wiedzieć - już nieważne. Byłam tak durna, że jeszcze szukałam wymówek, przecież on taki wspaniały, okazał mi zainteresowanie. Może nie ma ochoty na kontakt ze światem, bo załamany, może układa sobie wszystko w głowie i nie chce teraz z nikim gadać - tłumaczyłam go sobie. Gówno prawda! Miał mnie w dupie! A ja czekałam, nie wiem dlaczego nawet. Nie wiem czemu się tak na niego uparłam. Ignorowanie mnie było uzależniające, dzisiaj wiem, że to czysta manipulacja. Taka sztuczka, by wywołać przywiązanie. Kolejna czerwona flaga, której udawałam, że nie widzę - było pisanie jedynie w nocy. Nigdy w dzień, no bo po co - wtedy  się nie nudził... Jarałam się jak pochodnia kiedy pisał, nieważne, że powinnam spać, bo za dwie godziny musiałam wstać do pracy.  A jak jeszcze rzucił jakimś komplementem to już w ogóle serce płonęło. Pewnie tym pięciu innym jak nie lepiej też, bo czy były czy nie to też już nieistotne.


Ważna teraz jestem ja. Byłam takim debilem, że robiłam wszystko by spełniać jego oczekiwania. Nigdy nie byłam zła, odpisywałam wciągu pięciu sekund, a jak biedny musiał czekać kwadrans jeszcze go przepraszałam, że w ogóle mam życie. Sama w to niewierze teraz, gdzie ja miałam mózg, oczy i co z tą moją intuicją? Spała czy jak? Więc czytałam książki, które on uważał za dobre, słuchałam tego co on by mu się przypodobać, bo to co ja lubię to takie "blee". Wierzyłam w jego cudowne obietnice, że się zjawi (potem coś mu wypadało), potem w tysiąc innych obietnic. Zero czynów - godziłam się na to.  Kurwa mam trzydziestkę ma karku, a durna byłam jak nie wiem. Ale nawet mi nie wstyd, bo to NIE MOJA WINA! 


No i sobie tak trwaliśmy, ja uzależniona od jego ochłapów, on czerpał energię z mojego szczęścia. Było fajnie, nieprzewidywalnie. Aż czar prysł. Bo czerwona flaga wyrosła mi przed nosem kiedy okazało się, że będąc raz z przyjaciółmi nie było zasięgu, a może był, ale mój telefon był w torebce kumpli kiedy tańczyłam... On wtedy strasznie się nudził, a mnie nie było gdy on potrzebował atencji. I zrobiło się niemiło. Poczułam się jakbym dostała w twarz. No bo jakim prawem ja mam życie, przyjaciół. Powinnam siedzieć i oczekiwać na niego. Nawet to, że kilka razy umówione spotkania nie doszły do skutku nie sprawiły, że się obudziłam z tego letargu. Dopiero to sprawiło, że zobaczyłam jaki kawał z niego gnoja. Ale znowu próbowałam go wytłumaczyć przed sobą, że dużo przeszedł.... Kurwa każdy ma jakąś przeszłość, nie jest jedyny. Teraz jestem mądra, wtedy nie byłam. PRZEPROSIŁAM GO! -teraz ktoś powinien mi strzelić w ten durny łeb żebym na przyszłość zapamiętała! Nie było już tak samo, czułam, że jestem "karana" - wieczne pretensje, wiało chłodem... Nie wiem co... - a nie sorry już wiem, czemu się na to godziłam. Czułam się jak śmieć, że nikt poza nim uwagi na mnie nie zwróci. Ja nawet ignorowałam swoją najlepszą kumpele, bo on dawał mi złudne jakieś wyrażenie - było minęło, nie wszystko można wytłumaczyć.  Jak zrozumiem, na pewno to opiszę. Może to komuś oczy otworzy szybciej. A może będziemy mieli się z czego pośmiać. To trwało, zdecydowanie za długo. 


W końcu coś się we mnie zmieniło. Zaczęłam wychodzić z bezsensu, na nowo zaczęłam odczuwać emocje (o tym też pisałam, nie oszukujmy się, to wszystko to skomplikowane mechanizmy, które oddziałują na siebie). Poczułam, że już nam nie po drodze, że nie ma tego porozumienia dusz, które czułam na początku. Rzadziej byłam dostępna z różnych przyczyn, coś tam w sobie zmieniłam, a mu się podobało jak było i teraz jest źle... Pojawiały się zakazy, nakazy, groźby, szantaże, krytyka, wyśmiewanie mnie. Wszystko musiało kręcić się wokół niego, jasno zaczął dawać do zrozumienia, że powinnam być mu wdzięczna, że w ogóle ze mną pisze. Jestem z tych osób, które są strasznie krytyczne, ale przyjmowanie krytyki mi za cholerę nie wychodzi, czara goryczy się przelała
Nie wiem czemu zabrało mi odwagi by odciąć się totalnie, zablokować go i byłoby z głowy. Może glow up przyszedłby szybciej? Dobra, nie ma co znowu gdybać. Pewnie obawiałam się, że gwałtowne urwanie kontaktu może być złe i narobić więcej szkód. Więc powoli zaczęłam się wycofywać... Bałam się, że coś odwali, gdzieś cały czas czułam strach, że coś złego może się wydarzyć. 

W końcu przestałam czekać po nocach. Serce przestało bić szybciej na widok wiadomości od niego. Udawałam, że mnie nie ma, że nie widzę. Kiedy odpisywałam nie karmiłam go już atencją, której oczekiwał. Zajęłam się sobą, zmieniłam fryzurę, z satysfakcją na taką, którą krytykował. Potem doszły kolejne rzeczy. Im mocniej skupiałam się na sobie, tym bardziej ignorowałam faceta -  znudził się w końcu. Ten typ toksyka tak ma, kiedy nie dostaje tego czego oczekuje przenosi się na kogoś innego. A może poszedł na terapię. Nieważne! Najważniejsze, jest to, że czuje się szczęśliwa, spokojna i wyspana jestem! A typa koniec końców zablokowałam kiedy znowu próbował odnowić kontakt! I nieważne ile czasu straciłam, ważne, że odzyskałam siebie i dzisiaj żadne obietnice już mi serca nie zmiękczą - czyny poproszę, bo jestem tego warta. 


Pewnie powinnam rzucić teraz jakąś radą, że olać trzeba takich pajaców, ale z doświadczenia wiem, że w takich sytuacjach żadnych rad się nie przyjmuje. Szkoda więc strzępić język... Pewnych rzeczy trzeba doświadczyć, może gdybym nie była typem - " nie potrzebuje nikogo ,sama sobie poradzę" i opowiedziała kumpeli co się dzieje byłoby łatwiej wtedy.

















Komentarze

Popularne posty