O tym jak lampki chciały zniszczyć święta...

Dzisiaj krótka historia o tym jak lampki choinkowe doprowadziły mnie do załamania nerwowego...
W tym roku na luzie postanowiłam podejść do świąt, a raczej z braku czasu musiał ubrać choinke później. Jakoś tak grudzień mnie zaskoczył. A na punkcie tego okresu mam świra - kocham światełka, bombki i wszystkie inne cuda. Mam nawet swoje własne tradycje - a nie w tym roku mają wolne...

Jako, że do świąt w chwili tego incydentu zostało dni dwa. Skorzystałam z wolnego i zabrałam się w sobie by w końcu ogarnąć dekoracje. Karton z ozdobami i choinka już czekały. Oczywistą oczywistością jest fakt, że przystrajanie drzewka zaczyna się od LAMPEK. No i tu się zaczęło. Tych nie było nigdzie. Zajrzałam do jednego, drugiego i trzeciego pudła. Nie ma! Roboty od groma, bo w planie miałam milion innych rzeczy do załatwienia... Z tego wszystkiego zrobił się taki burdel, że odechciało mi się już. Czar i magia prysły. Bo wiadomo czas ucieka, a tu nic nie idzie według grafiku. Całe szczęście, że nie puściłam świątecznych piosenek i nie założyłam sweterka w bombki - chyba mnie by coś strzeliło. Sprawdziłam koleje skrytki, wszystko było tylko nie te cholerne LAMPKI!!! Doszło do tego, że znalazłam trzy nowe torebki schowane w kartonie... Co bardziej wywołało u mnie frustrację niż szczęście. 

Wściekłam się sama na siebie, że jak zawsze myślę dużo, wszystko analizuje. Ale jeśli o wykonanie chodzi - porażka. No i znowu zaczęłam myśleć - "kurwa Dola ogarnij się i przypomnij sobie" - jak można mieć taką sklerozę. Jednak moje myśli poleciały dalej. Zaczęłam filozofować, że jaki człowiek jest próżny. A jaki głupi! Gromadzi tyle rzeczy. Kolekcjonuje płyty, obrazy, listy od przyjaciela. Bo w sumie na chuj nam to wszystko? Umrzemy i ktoś potem będzie musiał to po nas posprzątać. Chyba, że się rodziny nie lubi można i tym taki numer wywinąć. Wracając do wątku, nie widziałam jeszcze by ktoś był szczęśliwy cokolwiek zbierając - to raczej próba wypełniania jakiejś pustki. No i tak sobie siedziałam na podłodze i pakowałam wkurwiona kolejne worki. Nie wiem czy było ich 7 czy 9... Nie powiem, że było łatwo stanąć i powiedzieć, że to nie czas by się oszukiwać, że sukienka, która od trzech lat leży nieużywana - doczeka się swojej chwili. Nie doczeka. Drugi raz też nie usiądę do czytania listów, bo blizn się nie drapie. W tym temacie mam doświadczenie, mam wielką bliznę na udzie. Swędzi cholernie ( ta świeża oczywiście) potem już tylko jest.  W międzyczasie oczywiście co chwilę coś, co chwilę coś i poczułam, że mam dosyć. Wybuchłam.

Marzyłam wtedy by położyć się pod kocyk i udawać, że nie istnieje. Pewnie jeszcze chwila a zrobiłoby się krytycznie. Ale trzy głębokie wdechy - wyrzuciłam, część rzeczy oddałam. Byłam w takiej złości przez te LAMPKI, że nie potrzebowałam, żadnej porady od specjalistów typu - podziękuj ubraniu, że ci służyło zanim wyrzucisz. Czy jakoś tak. Z resztą na bank wiecie o co chodzi. Leciało wszystko:
- farby - nie oszukujmy się nie masz czasu na twórczość,
- igły, płótna i włóczki - na wyszywanie też nie,
- kosmetyki - malujesz się od wielkiego dzwonu i używasz wiecznie tego samego... 
Przykładów można byłoby podać jeszcze kilka. Zostawię sobie je na zaś. Wyrzucając kolejne rzeczy poczułam, że cały stres mija. Nie musiałam znowu nigdzie biec, w końcu miałam czas dla siebie. By myśleć i wywalać to co już niepotrzebne. Ostatnio za dużo, za szybko... No i emocje wzięły górę.

Żeby dłużej nie trzymać Was w niepewności LAMPKI się znalazły. W sumie to mój syn je znalazł... A ja przynajmniej odgraciłam sobie trochę życie. Wpadłam na pomysł, by to napisać. Pewnie czytając na myśl Wam przyjdzie - "no i co wielkiego się stało"?
W sumie dla Was nic. Nie ma dramy nad dramami. Nikt nie wylądował w szpitalu. Nikt nie starcil życia - no i właśnie o to tu chodzi. NIC - wiecie ile takie nic dla niektórych jest czymś ciężkim. Nie są wstanie sobie poradzić. Nie każdy daje radę. Miejcie to na uwadze. 

Ja mam to szczęście, że mam wspaniałych ludzi wokół siebie. Syna, który powtarza mi, że nie mógł wymarzyć sobie lepszej mamy -  nie ma piękniejszych słów, naprawiają wszystko! Mamcie, która widząc, że chce za dużo już brać sobie na głowę mówi - "spokojnie to tylko święta" - czym ratuje mnie przed kolejnym stresem. Kumpla, który pisze, że muszę pisać - bo poddawanie się jest w nie naszym stylu. Mam sporo osób, których wsparcie doceniam! Wierzę, że bywam też wsparciem dla innych...

Więc wyluzujcie. Usiądźcie jak ja właśnie pod choinką i róbcie to co uwielbiacie. A jak się sernik przypali to zróbcie gęstszy lukier - działa. 

Życzę Wam spokojnych świąt! I wsparcia! 






Komentarze

Popularne posty